Jako kierowca zatrudniony w białostockiej firmie, jednym z najczęstszych celów wyjazdu jest Białoruś lub Ukraina. Przyznam, że moje pierwsze trasy w tamte rejony były dla mnie prawdziwym przeżyciem i przyczyną wielu nieprzespanych nocy. Nie raz słyszałem złowrogie opowieści o bandach napadających na polskie samochody ciężarowe, kradnące wszystko co się da i pozostawiające kierowców ledwo przy życiu, kierowca Białystok.

Wyjeżdżając w pierwszą trasę na Ukrainę postanowiłem, że postoje na potrzeby fizjologiczne i jedzenie ograniczę do minimum, nigdy nie zatrzymam się w środku lasu, a przerwy na sen postaram się zorganizować w taki sposób, by zawsze parkować w specjalnych, chronionych miejscach postojowych. W trzydniową trasę zabrałem ze sobą mnóstwo domowego jedzenia, zupek chińskich i innego suchego prowiantu, który pozwoliłby mi przetrwać nawet przez dwa tygodnie. Człowiek w stresie często postępuje irracjonalnie, stąd te ogromne zapasy na drogę.

Jak na złość, 50 km za polską granicą w samym środku lasu moja ciężarówka uległa awarii, a ja byłem zmuszony opuścić bezpieczną kabinę kierowcy. Na plecach czułem oddech niebezpieczeństwa, a wyobraźnia płatała mi różne figle i jeszcze bardziej podwyższała poziom adrenaliny w organizmie. Gdy po półgodzinnej, bezowocnej walce z awarią  nieopodal mojego TIRa zatrzymał się terenowy samochód na ukraińskich blachach, mój poziom zdenerwowania osiągnął tak wysoki poziom, że byłem w stanie od razu rzucić się na każdego, kto tylko spróbowałby się dobrać do mojego ładunku.

Wielkie było moje zdziwienie, gdy z samochodu wysiadł krępy mężczyzna i łamaną polszczyzną zaoferował swoją pomoc w naprawie ciężarówki. Po godzinie pracy awaria została zażegnana, a ja zdążyłem się dowiedzieć co nieco o moim wybawcy. Rozwiązanie problemu uczciliśmy domowymi klopsikami rozgrzanymi na kuchence turystycznej i puszką coli. Okazało się, że na Ukrainie wcale nie jest tak niebezpiecznie jak mogłoby się wydawać i wszędzie znajdą się ludzie, którzy pomogą w potrzebie.